Kartka z Podróży - bo świat jest piękny.

4 grudnia 2012

W kraju lodu i ognia

Na powierzchni skuta lodem i owiana zimnym wiatrem znad Morza Arktycznego. Pod powierzchnią niespokojnie bulgocze płynny ogień. Pod wpływem tych nieokiełznanych żywiołów tworzą się różnorodne formy, piękne a zarazem zaskakujące w swoim jestestwie. Z pozoru spokojna to wyspa, lecz co jakiś czas wydobędzie się pomruk z rozgrzanej gardzieli lub zakrztusi się i splunie ogniem by tak uspokoić rozgrzane wnętrzności. Zapraszam ze mną w podróż na daleką północ, na Islandię.

Kocewiak - Kartki z Podróży - Islandia

18 listopada 2012

Lizbona, po prostu...

Dwa żółte wagoniki mijały się w wąskiej brukowanej uliczce. Podniszczona elewacja kamienic, które zdawały się napierać na pojazdy z obydwu stron nadawały obrazkowi intrygujący klimat. To zdjęcie zobaczone w pewnym domu podsyciło moją ciekawość i apetyt. Po prostu chciałam tam pojechać. I pojechałam. A to jest moje "Lisbon Story".

29 października 2012

Na wulkanicznym pustkowiu Teneryfy

Czy nurtowało Was pytanie, co czuje łazik marsjański pobierając próbki gleby na niezbadanym przez człowieka terenie? Jakie widoki rozpościerają się przed kamerą badawczą lądownika na księżycu? Nie trzeba czytać książek popularno-naukowych lub oglądać relacji z wypraw pozaziemskich na szklanym ekranie. Wystarczy kupić bilet last minute w małym biurze podróży, wynająć mały samochód z ręczną skrzynią biegów i już kilka godzin później możemy się znaleźć w odległej galaktyce.

Ciekawostką jest, że najwyższy szczyt Hiszpanii nie znajduje się na kontynencie, lecz na jednej z wysp pochodzenia wulkanicznego w archipelagu Wysp Kanaryjskich. Mowa tutaj o Pico del Teide (3718 m n.p.m.), który majestatycznie góruje nad kalderą Las Cañadas. Jest to miejsce zdecydowanie godne polecenia ze względu na swój wulkaniczny charakter.

Lukasz Kocewiak - Tenerife

16 października 2012

Pożegnanie lata w Tatrach

Na koniec sezonu letniego w Tatrach zawsze znajdzie się kilka słonecznych dni bez kapryśnej pogody. Czasem uda się wstrzelić i należycie zakończyć sezon. U schyłku lata pierwszy śnieg w wyższych partiach gór nie jest zaskoczeniem. Także coraz częstsze opady deszczu mogą pokrzyżować plany. Pomimo iż w tym roku śnieg pojawił się dość wcześnie i jakiekolwiek wspinanie na lekko było pod wielkim znakiem zapytania, postanowiłem zaryzykować i zakupiłem bilet z dużym wyprzedzeniem.

Jeszcze na kilka dni przed wyjazdem śnieg zalegał w załomach skalnych. Na szczęście słoneczko przygrzewało kilka ładnych dni i południowa ekspozycja powinna się nadać do wspinania. Jednym z oczywistych wyborów w Tatrach w takich warunkach jest Zamarła Turnia. W odróżnieniu od wielu formacji w Tatrach południowa ściana Zamarłej Turni jest prawie że pionowa z licznymi okapami. Można znaleźć tutaj drogi wspinaczkowe o różnym stopniu trudności. Warto jednak wspomnieć, że pewne doświadczenie w Tatrach jest potrzebne.

Nocleg w "Piątce" wydaje się rozsądnym rozwiązaniem. Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów od czasów przedwojennych z pokolenia na pokolenie jest zarządzane przez rodzinę Krzeptowskich. Znane jest z przyjaznej atmosfery i domowej gościnności oraz przepysznej szarlotki. Ze schroniska pod ścianę jest tylko trochę ponad godzinę bez większych deniwelacji. Dlatego nie jest zaskoczeniem, że czasem może być całkiem tłoczno. Drogi są dość krótkie i liczą sobie orientacyjnie od 2 do 5 wyciągów.

10 października 2012

Warsaw - Warszawa - Meet My Hometown

You cannot fall in love in this city from the first sight. It looks like everything is under construction since it was totally destroyed during The Second World War. And for sure you will get stuck in traffic jam. But let me tell you a story, let me explain why is that so... Maybe if you understand the city, you will be enchanted.

It is hard to describe the capital of Poland in one short post because you can not touch upon all aspects of its history and society due to its complexity, so do not expect me to go into details.Well... I am not going to show you places you can find in tourist guides or on Wikipedia either. Go for it yourself and visit the most recommended sight seeings, but... be conscious that this is not the spirit of Warszawa (read Warshawa). The real spirit is where old-styled buildings stand next to growing sky scrapers. Where ugliness is mixed with modernity and luxury. Where rust is displayed on the background of glossiness. Where paupers sitting on the pavement are being passed by vigorous businessmen. This is Warszawa. The city I love.

Why is that so? You have to be aware that Warsaw was bombed by German bombers during The Second World War. After the war only the oldest part was rebuilt in the shape as it was before. The architecture of Old Town was known thank to paintings collected by the last king of Polish Kingdom. Yes... We were a kingdom years ago...

The rest of the city was rebuilt according to socialist realism. Heavy and ugly constructions were raised on the ashes of the past. More and more young people from the province were coming to Warszawa to rebuild it, to find job, to educate or to start a new life.

Nowadays you can have an impression that the city is still 'under construction'. Post soviet buildings are being erased from the city-scape and replaced by sky-scrapers or glass-metal constructions. People still move to Warsaw due to better job opportunities and education, so when you ask somebody 'where are you from' you shall not expect that s/he will say 'from here'.

You have to look at the city from the perspective of its history - that's for sure. Some districts are unique not only because you can find it beautiful. No, it's quite opposite. In example...  Old and ruined houses in Jewish Ghetto were witnesses of Jewish Raise during the war. Metal stripe built in the pavement is reminding that here were ghetto walls, which separated two different worlds from each other and now you can just cross it by one step. Just take a look...

One of the oldest tenement house near Grzybowski Square

6 października 2012

Usiadłem na kamieniu w Fogaraszach i myslałem...

W górach jest coś takiego, co niweluje wszelkie bariery społeczne. Niezależnie od wyznania, rasy, orientacji czy statusu społecznego każdy poda pomocną dłoń i wesprze na szlaku. Jest to swoistego rodzaju enklawa, która pozwala zapomnieć o wszelkich troskach.

Łukasz Kocewiak - Fogarasze

WSTĘP

Góry Fogarskie (rum. Munţii Făgăraş) to najwyższe pasmo Karpat Południowych oraz całej Rumunii. Najwyższy, ale nie najtrudniejszy, szczyt Gór Fogaraskich to Moldoveanu (2544 m n.p.m.). Zdobycie tego szczytu jednakże wymaga pewnego przygotowania logistycznego i fizycznego. Do celu prowadzi kilka szlaków. Niektóre z nich są tak rzadko uczęszczane, że powoli porastają trawą i stają się ledwo zauważalne. Dla niektórych miłośników gór takie miejsca wydadzą się bardziej atrakcyjne. Ja jednak skupię się na opisie najbardziej popularnego podejścia, które jest idealne dla chcących nacieszyć się pięknem Gór Fogarskich, ale niestety borykając się z ograniczeniami czasowymi.

15 września 2012

Jedz, pij i tańcz - jak to się robi w Rumunii

W żyłach weselników płynął już alkohol, ale nogi wciąż nieomylnie wystukiwały rytm wtórując akordeoniście. Nową drogę życia zaczynał w ten sam sposób ojciec, dziadek, i pradziadek. I każdy z nich nosił to samo imię.


26 sierpnia 2012

Geocaching, czyli zabawa w poszukiwaczy skarbów

Jest z tym trochę zabawy i ekscytacji, muszę przyznać -  uganianie się po lesie z GPS-em w nadziei na odnalezienie "skarbu". Kilka sekund na północ, potem druga współrzędna i gdzieś tu musi być skrzynka. Może pod tamtym drzewem, albo w tej skarpie. Geocaching - zabawa dla ludzi w każdym wieku, każdej płci, z każdego zakątka kuli ziemskiej. Dla tych, którzy nie boją się umazać w błocie albo podrapać w jeżynach. 



24 sierpnia 2012

Moja prośba o Wyspy Szczęśliwe

Czas zwalnia. A piasek parzy w stopy. Za dnia szukasz cienia, nocą ciągniesz do baru. Bez wątpienia mają w sobie jakiś magiczny urok - Wyspy Szczęśliwe, które nie istnieją na mapach ani globusach. Trzeba ich poszukać samemu.

Perhentian znaczy "Stop"
Garść batonów na drogę, ręcznik albo sarong, bielizna i kiecka na zmianę, kąpielówki, filtr słoneczny no i oczywiście aparat fotograficzny. I jeszcze ciepły sweter do autobusu, bo zimno jak w chłodni. Po 8h jazdy rejsowym autobusem z Kuala Lumpur do Jerteh przesiadka w taksówkę i jesteśmy w porcie. Do świtu jeszcze co najmniej dwie godziny, więc obsiadamy uśpiony kompleks handlowy na przystani i niecierpliwie spoglądamy na zegarki. W końcu z pobliskiego meczetu dochodzi adhan - wezwanie do pierwszej modlitwy i przystań ożywa. Turyści skryci do tej pory gdzieś po kątach tłoczą się pod zakratowanym wejściem na pomost niczym zombie. Kto pierwszy ten lepszy. W końcu ładujemy się do promu typu speed boat, który chwilę później pruje fale w kierunku położonej 20 km od wybrzeża maleńkiej Pulau Kecil - jednej z grupy wysp Perhentian. Około pół godziny później moje stopy dotykają miękkiego piasku Long Beach. Jestem w raju, tu jest mój "stop". Czas się zatrzymuje, rozciąga, wlecze i przesypuje ziarnko po ziarnku z plażowego piasku.

Long Beach - Pulau Kecil

11 sierpnia 2012

Uszba (Ushba)

[scroll down for English or click here]

Wyobraź sobie miejsce, gdzie nieprzeniknione piękno natury potęguje przemijalność i słabość człowieka. Miejsce, gdzie człowiek jest w stanie poznać i zwalczyć swoje słabości. Gdzie wszelkie problemy doczesne tego świata wydają się błahe i odległe. Mnie się udało znaleźć takie miejsce.

Uszba w Kaukazie - Ushba w Swanetii - Kocewiak

Uszba jest jednym z najbardziej majestatycznych szczytów w Kaukazie. Znajduje się na granicy między Gruzją i Rosją. Na Uszbę składają się dwa szczyty (Północna Uszba i Południowa Uszba) oddzielone głęboką przełęczą. Wielokrotnie jest porównywana do Matterhornu ze względu na sylwetkę, trudną dostępność i dostojne górowanie wśród okolicznych szczytów. Najłatwiejsza podejście jest drogą mikstową wycenioną na rosyjskie 4A i prowadzi na północny wierzchołek. Tędy właśnie postanowiliśmy atakować szczyt latem.

4 sierpnia 2012

W kraju Świętego Jerzego

Podróżując po Gruzji spotkało mnie wiele sytuacji, które znacząco wpłynęły na moje wyobrażenie tego kraju. Inna kultura i inna sytuacja geopolityczna na pewno znacząco się do tego przyczyniły. Ciekawsze spostrzeżenia postanowiłem zapisać. Być może zachęci Cię to do podróży w te rejony świata.



Już na samym początku łatwo było zobaczyć, że ludzie w Gruzji są bardzo życzliwi, pomocni i uczciwi. Spotkałem się z tym w wileu miejscach. Już na samym lotnisku kompan podróży w pośpiechu zostawił kartę w bankomacie. Na parkingu w ciemnościach w drodze do taksówki podchodzi nagle neznajoma osoba i wręcza nam zgubę. Było to tuż przed opuszczeniem terenu lotniska. Mogliśmy wtedy mówić o wielki szczęściu. Wielokrotnie będę nawiązywał tylko do Swaneti, ponieważ większość czasu w Gruzji właśnie tam spędziłem.

1 sierpnia 2012

Trzy kultury - jeden kraj

Pisałam ostatnio o tym, że społeczeństwo Malezji tworzą Chińczycy, Hindusi i Malezyjczycy. Wspomniałam też o tym, że rząd usiłuje wpoić tożsamość narodową nacjom nie-malajskim, bo naród musi przemawiać jednym głosem. Pomyślałam, że to niemożliwe, aby zrównać tak różne i odmienne kultury, bo chociaż każdy z nas rodzi się niczym tabula rasa, to nasz światopogląd wysysamy z mlekiem matki. Naszej kultury uczymy się od innych - nie jest ona zapisana w genach. Chyba właśnie dlaczego społeczeństwo Malezji nigdy nie będzie w homogeniczne, tak jak życzyłyby sobie władze państwa.

Jaya Petaling

31 lipca 2012

Marszrutką przez Swanetię

Drogi Czytelniku. Poniższy opis powstał w dużej mierze ponad rok temu tuż po mojej pierwszej wizycie z Gruzji. W tym roku pojechałem tam jeszcze raz i zastałem inny kraj. Warto podkreślić, że Gruzja bardzo szybko się rozwija i z roku na rok poprawiają się warunki turystyczne. W moim sercu jednak pozostanie obraz tej Gruzji, która mnie zauroczyła za pierwszym razem.

Lukasz Kocewiak - Swanetia

30 lipca 2012

Komedia pomyłek, czyli witajcie w Malezji

Salamat datang! Witamy - krzyczą plakaty rozwieszone na terenie kampusu Limkokwing Univestity of Creative Technologies. Tu przez trzy tygodnie zgłębiam tajniki sukcesu jednego z Tygrysów Azjatyckich.

Petronas Towers

Malaysia Inc.
Cóż - premier Malezji bardzo ambitnie podszedł to kwestii rozwoju społeczno-ekonomicznego ustanawiając cele ujęte pod wspólną nazwą Vision 2020. Jednym z założeń jest osiągnięcie statusu kraju wysoko-rozwiniętego, który nie tylko posiada zaplecze produkcyjne i miano uprzemysłowionego. Malezja stawia na innowację, usługi wyższego rzędu. Ponadto kraj ma funkcjonować i być zarządzane jak przedsiębiorstwo, jak firma, która przynosi zyski - stąd właśnie nazwa Malaysia Icorporated. Dąży do tego aby stać się drugą Japonią. Jednym z kluczy do sukcesu ma być właśnie naśladowanie ścieżki rozwoju Kraju Kwitnącej Wiśni, zamiast zapatrywanie się na kraje Zachodu. Model ten jest zapewne bardziej ideologicznie zbliżony do mentalności Malezyjczyków. Czy na pewno? Wszak Japończycy znani są ze swej punktualności i rzetelności. No i tu zaczynają się schody...

27 lipca 2012

Lisowczycy - czyli Ukraina w siodle

Na Ukrainę zawiodły mnie moje dwie namiętności: konie i folklor. Świat z perspektywy końskiego grzbietu jest po dwakroć piękniejszy - tak myślę. A widoki zapierają dech w piersiach, kiedy wąskimi ścieżkami pniemy się po zboczach dolin Dniestru, Zbrucza i Seretu. Bielone ściany kontrastują niebieskimi okiennicami. Ludzie pochyleni nad grządkami kabaczków unoszą głowy i pozdrawiają z daleka. Taka jest Ukraina.


17 czerwca 2012

Sardynia


Wiosna w Danii nie rozpieszcza słońcem, w tym roku wyjątkowo.  W majowe popołudnia zamiast ogrzewać się w słońcu, błogo dyndając w hamaku, ogrzewamy się pod kocem, z kubkiem gorącej herbaty i wpatrzeni w spływające deszczem szyby odkręcamy kaloryfery. Słońce wygląda z za zasłony chmur tylko przelotnie, jak przelotne bywają wiosenne burze. A nawet jeśli już łaskawie obdarzy nas swym ciepłem, to i tak nie czuć, bo przejmujący wiatr znad fiordu ochłodzi zapały spędzania weekendu z perspektywy siodełka rowerowego czy kajaka. Po prostu wyjątkowo zimny maj!
Całe szczęście, długie weekendy przytrafiają się także w państwie Wikingów. Całe szczęście mieszkamy całkiem blisko małego portu lotniczego obsługującego tanie połączenia z miejscami na kuli ziemskiej, gdzie średnia temperatura powietrza w ciągu roku nie spada poniżej 10 stopni. I tak o to pewnego zimnego skandynawskiego popołudnia, zupełnie spontanicznie i bez planowania kupujemy bilety na Sardynię.
Tydzień później siedzimy upakowani w samolocie, obok blado-różowych płowowłosych Duńczyków, i tak jak oni, liczymy na odrobinę ciepła i słońca, bo podobnie odczuwamy już zmęczenie ciągłym chłodem. Trzy dni gastroturystyki, w tym jeden poświęcony nurkowaniu, i jeden – jak się potem okazało – spędzony z butelką wina w hotelu, z powodu nieustającej ulewy. Wystarczy aby nabrać werwy i zmierzyć się z czekającym egzaminem, albo z większym entuzjazmem zabrać się za służbowe obowiązki.
Prosto z lotniska biegniemy do starej części miasta, które zastajemy zaskakująco puste. Wszyscy bowiem gnieżdżą się w restauracjach położonych wzdłuż wybrzeża, otoczonego solidną fortyfikacją, zamawiają kolejną butelkę lokalnego rose, albo ochoczo wsuwają spaghetti z małżami. Wszyscy też są już mocno smagnięci Słońcem w stopniu graniczącym z poparzeniem 1 stopnia, chociaż u niektórych różowy kolor na twarzy wiąże się raczej z zaawansowanym stadium upojenia alkoholowego. Znaczna część gości mówi w bliżej nieokreślonym języku skandynawskim, niemieckim lub angielskim, a średnia wieku waha się w granicach 50-60. Turystyka kwitnie, chociaż to połowa maja.
Prawdziwie ekscytująca część naszej historii nie wiedzie jednak przez uliczki starego miasta ani zabytkowe katedry. Nie znajdziesz nas rozpłaszczonych na plaży. Zabawa zaczyna się następnego dnia, kiedy poznajemy Marco. Ten 56 letni dziarski facet jest instruktorem nurkowania, a jak się potem okazuje, także człowiekiem renesansu, zaangażowanym w ochronę środowiska przyrodniczego Sardynii, lokalnym patriotą, który ponad wszystko ubóstwia swoją maleńką ojczyznę, działaczem politycznym i kandydatem do rady miasta oraz przyszłym wynalazcą i autorem projektu innowacyjnej łodzi motorowej. Ponadto poszczycić się może dyplomem grafika i bogatą biblioteką nagrań oraz fotografii podwodnej. Nieraz gościł w krajowej telewizji, udzielając wywiadu na temat ginącego koralowca, albo potrzeby ochrony terenów przybrzeżnych.
Marco na początku kręci nosem, pogoda niepewna, woda zimna i mokra, w dodatku mętna. Przymierzamy skafandry, wypełniamy druczki o stanie zdrowia, a następnie oglądamy kilka nagrań podwodnych ze zbioru Marco. Następnego ranka ładujemy się do vana i zmierzamy ku maleńkiej przystani, gdzie czeka na nas łódź. Razem z przyjacielem Marco płyniemy do zatoki otoczonej grotami skalnymi, z czego słynie wybrzeże Sardynii w okolicy Alghero. Cappo Caccia majaczy w oddali a my prujemy morskie fale maleńką ale szybką łodzią. Woda jest faktycznie chłodna a flora i fauna już nie tak egzotyczna, jak w Morzu Adamana. Mimo wszystko Marco dba o to, aby nasze zejście było ekscytujące. Najpierw wpływamy do otwartej groty, aby poczuć przedsmak nurkowania w jaskiniach. Potem pozujemy z rozgwiazdami do zdjęć. Następnie Marco znajduje ośmiornicę i wywabia ją rozkruszając jeżowca, co z kolei przyciąga ryby, będące pożywieniem dla ośmiornicy. Marznę, bo nabrałam wody do skafandra. Z ulgą wypływam na powierzchnię. Pogoda tego dnia jest idealna – zanim wyładujemy łódź i zapakujemy vana, zdążymy się jeszcze nieświadomie opalić. W drodze powrotnej zatrzymujemy się w punkcie widokowym na Cappo Caccia, który stromymi klifami opada w dół, prosto do morza.
Osobny akapit należałoby poświęcić naszemu instruktorowi, bo jak wspomniałam, jest to postać dosyć barwna. Tradycję nurkowania przejął po swoim ojcu, sam zaczął nurkować jako kilkuletni chłopiec. Teraz prowadzi szkołę nurkowania oraz dokonuje eksploracji przybrzeżnych jaskiń – wiele z nich została nazwana i opisana właśnie przez Marco. Ale nurkowanie to tylko jedna z pasji tego niezwykłego człowieka. Mężczyzna jest też zapalonym fotografem i autorem materiałów filmowych, ukazujących podwodny świat, niedostępny dla przeciętnego człowieka. Bo Marco specjalizuje się w nurkowaniu w jaskiniach. Aktywnie przyczynia się też do ochrony wyjątkowych rejonów zatoki – w szczególności obszarów z wymierającym koralowcem czerwonym. Wielokrotnie udzielał wywiadu w krajowej telewizji poruszając ten ważki problem, który zdaje się nie interesować lokalnych władz. Zawodowo wykonuje też techniczne prace głębokościowe.
Biuro Marco mieści się w piwnicy i przypomina raczej warsztat roztargnionego kartografa – kolekcjonera podwodnych śmieci. Pełno tam map i przedziwnych artefaktów wyłowionych w czasie nurkowania. Kilka komputerów niczym centrum sterowania NASA, oraz porozrzucany w nieładzie sprzęt fotograficzny, czy regał z książkami poświęconymi wynalazcom, albo pudła pełne slajdów sprzed wielu wielu lat – tu pracuje człowiek pełen energii i nowych pomysłów. Spędzamy tam kilka godzin wysłuchując skarg na władze lokalne i bezmyślność ludzką. Bo faktycznie, wyspa wydaje się nieco zaniedbana, a przecież jej głównym dochodem jest turystka, i jeśli sytuacja się nie zmieni, ludzie nie będą mieli powodów aby tam przyjeżdżać.
W drodze powrotnej do domu zastanawiam się czy na 3 dni warto pakować walizkę? Czemu nie? Pizza, chociaż możesz ją zamówić do domu, smakuje inaczej z tarasu restauracji, z widokiem na morze. Łamana angielszczyzna kelnera i śpiewny język wypowiadany z pośpiechem, kiedy podsłuchujesz rozmowę wyspiarzy, zapach jaśminu – to wszystko czyni to małe miasteczko na krańcu Sardynii zupełnie wyjątkowym i tak bardzo innym od rzeczywistości, nawet tej niekoniecznie szarej, a jednak swojskiej, powtarzalnej i przewidywalnej.
P.S. Po powrocie okazuje się, że pogoda w Danii jest o niebo lepsza niż na Sardynii. Upały utrzymują się ponad tydzień. Szokująco ciepłe powietrze owiewa moją twarz kiedy stąpam po płycie małego lotniska w Billund. Cóż, pogoda w tym kraju czasami potrafi pozytywnie zaskoczyć.
Nurkujemy z Marco
Alghero
Cappo Cacia
Alghero
Plaża w Alghero

W górach lody ruszyły

W górach wiosna zaczyna się późno. Dlatego właśnie, kiedy w dolinach już dawno lody ruszyły a dzień już prawie równa się z nocą warto wybrać się na ostatnie zimowe górołażenie. Tym razem padło na Zelené pleso Kežmarské. Lokalizacja bardzo dobra ze względu na dostępność wielu dróg o zróżnicowanym stopniu trudności. Przy odrobinie szczęścia po sezonie w schronisku (Chata pri Zelenom plese) nie ma prawie żywego luda. Gospodarze schroniska są nader życzliwi, jednakowoż warto zwrócić uwagę, że ceny są iście europejskie. Niestety strefa euro i tam dotarła.

Terminu górołażenie nie odnajdziesz w słowniku języka polskiego, jednak jest coraz częściej spotykany w mowie potocznej miłośników gór i łażenia. W kilku językach występują odpowiedniki określeń "chodzący po górach", "chodzenie po górach" (niemieckie Bergsteiger, czeskie i słowackie horolezec) lub zbliżone angielskie mountaineer czy hiszpańskie montañismo. Również szerokie znaczeniowo, choć związane z konkretnym masywem Tatr jest polskie określenie taternik i taternictwo.

Západná žeruchová veža - pierwszy wyciąg już prawie za nami.

22 kwietnia 2012

Skarpetki do japonek to nie obciach, czyli coś o ubiorze Hindusów

Karl Lagerlfeld skomentował kiedyś swoją kolekcję inspirowaną modą indyjską twierdząc, że Indie to jedyny kraj, gdzie nawet ubodzy ludzie wyglądają szykownie. I to prawda. Kobiety, bez względu na status czy przynależność do kasty noszą bajecznie kolorowe stroje. Mężczyźni zaś preferują klasykę - garniturowe spodnie w kant i koszula to standardowy strój męski, nawet na obszarach wiejskich.

Podczas gdy moda zachodnia wkrada się na ulice Nowego Dehli, w mniejszych miastach i wioskach tradycje w ubiorze są wiernie zachowane od stuleci. Stroje noszone przy pracach domowych są nie mniej szykowne niż te zakładane na specjalne okazje. Nie mogłam wyjść z podziwu, gdy tylko opuściłam teren lotniska w Dehli. Moja szyja obracała się o 180 stopni za każdym razem, gdy mijaliśmy pięknie ubrane kobiety idące poboczem. Cekiny i kamyczki haftowanych saree mieniły się w słońcu, a kolory migały w oknie auta jak w kalejdoskopie.

Saree w wersji wieczorowej

24 stycznia 2012

Indie od kuchni / Indian Cuisine

[scroll down for English]
Bogactwo smaków kuchni indyjskiej poznałam jeszcze w Danii, dzięki znajomym z Indii, którzy tu mieszkają. Oni zwykli mawiać, że kuchnia europejska jest pozbawiona smaku i z tęsknoty za domowymi potrawami brali się za gotowanie. Miałam też okazję skosztować indyjskiej kuchni w hinduskich restauracjach, ale zarówno na Nowej Zelandii, jak i tu, w Europie, potrawy te nie dorównywały jakości dań serwowanych w Indiach. 

Oczywisty jest fakt, że Indie to kraj ogromny i zróżnicowany etnicznie, a także kulturowo, dlatego tradycje kulinarne są także zróżnicowane. W tym poście postaram się przybliży kuchnię z regionu północno-zachodniego.

Pierwsze cztery dni naszego pobytu w Indiach spędziliśmy w wiosce położonej ok. 150 km na wschód od New Delhi - w rodzinnym domu naszego znajomego, który zaprosił nas na swój ślub. Rodzina Yasha jest tradycyjna pod każdym względem, dlatego w domu naszego przyjaciela nie jada się mięsa ani jaj, ani żadnej potrawy zawierającej składniki, które wymagałyby uśmiercenia zwierzęcia. Białko jest dostarczane organizmowi w postaci warzyw strączkowych i produktów mlecznych. Ciecierzyca i soczewica to podstawy tworzące prostą, smaczną i zdrową kuchnię. Węglowodanów dostarcza ryż oraz placuszki z mąki i wody - roti albo paratha. Roti są płaskie jak naleśniki, ale troszkę mniejsze. Nagarnia się nimi ryż i sosy, zatem zastępują one sztućce - w Indiach jada się rękami i nie jest to wcale takie łatwe dla kogoś, kto całe życie posługuje się nożem i widelcem. W restauracjach jako dodatek do potraw z ryżem podaje się też naan - to gruby, wydłużony płaski chlebek, który dobrze smakuje z roztopionym masłem i czosnkiem. Naan jest na tyle sycący, że na mniejszy apetyt może służyć jako potrawa sama w sobie.

Kucharz w domu Tyagich przygotowuje parathę /
The cook is frying paratha

21 stycznia 2012

Hinduski Ślub - część II / Hindu Wedding - part II

[scroll down for English]
Akt zawarcia małżeństwa to niemal we wszystkich kulturach symboliczne połączenie dwojga ludzi. Niezależnie od tego, czy jest to ceremonia w urzędzie stanu cywilnego, tradycyjny ślub w kościele chrześcijańskim, czy poprowadzona przez bramina, długotrwała uroczystość, na którą składają się tajemnicze wedyjskie rytuały - cel jest zawsze ten sam. Młodzi, w obecności, rodziny i przyjaciół, związują swój los przysięgą, zgodnie z którą przez życie będą kroczyć razem. 

Symbolika ślubu w północnych Indiach jest bardzo wyrazista, a tradycje związane z tym przepięknym wydarzeniem są kultywowane do dzisiaj, nawet w regionach, gdzie widoczny jest wpływ kultury zachodniej. Karawany ślubne dostojnie suną ulicami miast i wiosek, a weselnicy zgromadzeni wokół tworzą radosny, rozkrzyczany i roztańczony orszak. Ale po kolei. Zacznijmy od początku (tych, którzy nie czytali pierwszej części wpisu odsyłam do mojego poprzedniego wpisu na blogu - znajdziecie tam opis rytuałów i przygotowań przedślubnych). 

Ostatni raz kobiety błogosławią pana młodego.

7 stycznia 2012

Hinduski Ślub - część I / Hindu Wedding - part I

[for English scroll down]

Są na świecie miejsca, gdzie pragmatyzm jest ważniejszy niż miłość. Bo miłość może przyjść z czasem. Najpierw musi być wzajemny szacunek oraz poczucie dobrze wypełnionego obowiązku. Istotne w tym wszystkim jest jeszcze to, że kobieta i mężczyzna dobrze zna swoją role w związku; wtedy wszystko powinno pójść dobrze.

Myślicie, że aranżowane małżeństwa to relikt dawnych czasów? Nie w Indiach. Tu do dziś, kiedy młody kawaler zgłasza swoją gotowość do ożenku, jego rodzina zobowiązana jest wybrać dla niego małżonkę. Następny ruch należy do przyszłej panny młodej i jej rodziny, która może – nie musi – zaakceptować ofertę małżeństwa. 

Młodzi po raz pierwszy poznają się na zaręczynach, od których do ślubu dzieli ich około pół roku. Przez ten czas będą do siebie pisać, smsować, dzwonić. To jedyny sposób, w jaki mogą się lepiej poznać.

Do Padli przybyliśmy, żeby uczestniczyć w tym pięknym I wzruszającym wydarzeniu, które w przeciwieństwie do tradycyjnych ślubów w Europie, składa się w wielu, nie do końca zrozumiałych dla nas, rytuałów - przepełnionych symboliką i mistycyzmem.
Przed oficjalną ceremonią obydwie rodziny przygotowują przyszłych małżonków do uroczystości. My towarzyszymy panu młodemu – Yashowi, którego poznaliśmy na studiach w Danii. W swoim rodzinnym domu Yash otoczony przez najbliższą rodzinę bierze udział w złożonych rytuałach. Jednym z nich jest oczyszczanie.


Kobieta przygotowuje miejsce obrządku oczyszczania
/ Womam is preparing a place for the purifying rite