Kartka z Podróży - bo świat jest piękny.

14 lutego 2011

W Zatoce Pegaza

Pierwszy weekend na Nowej Zelandii upłynął spokojnie. Stopniowo oswajam się ze zmianą strefy czasowej (tzw. jet lag syndrome). Męczącą podróż odsypiam między wydmami na jednej z miejskich plaż w Zatoce Pegaza. Wybieramy tę najbardziej "dziką", jednocześnie położoną w zasięgu komunikacji miejskiej - South New Brighton.
(Zobacz mapę tutaj: Zatoka Pegaza)



Punktem charakterystycznym dla New Brighton jest duże molo, które kojarzy mi się z Sopotem. Na parkingu przy plaży mijamy osobliwy pojazd - zapewne własność backpackersów, o których jeszcze kiedyś napiszę, bo to temat na oddzielny post.


Plaża w New Brighton położona jest wzdłuż rozciągniętego na południe cypla, co czyni ją miejscem idealnym na długie spacery, ale nie tylko. Każdy znajdzie coś dla siebie, a do wyboru jest między innymi: surfing, kite-surfing oraz buggying, czyli odmiana żeglarstwa lądowego. Przyznam, że po raz pierwszy spotkałam się z tym sportem. Człowiek siedzi w lekkim, trzykołowym wózku przymocowanym do latawca, podobnie jak w kite-surfingu. Amatorzy buggyingu pojawiają się późnym popołudniem, w porze odpływu. Dla tych, którzy nie są koneserami sportów ekstremalnych pozostają spacery z psem (o ile ma się psa), skakanie po falach zimnego oceanu, oraz eksplorowanie tego, co na brzeg wyrzuciła woda, a jest tego sporo. Gigantyczne brunatnice wyglądają jak martwe stwory z obcej planety. Świeżo wyrzucone okazy skolonizowane przez skorupiaki stanowią punkty pożywiania się mew - świeże owoce morza dostępne na wyciągnięcie dzioba.


Dzień kończymy kolacją (fish and chips!!!, pycha!) w parku położonym na obrzeżach centrum miasta. Młodzi ludzie zbierają się tu na tani before party, kilka metrów za nami włóczęga albo backpackers (czasami trudno ich rozróżnić) drzemie pod kocem, zaś na sąsiedniej ławce pewien młodzian otoczony wianuszkiem dziewcząt przygrywa na gitarze. Takim obrazkiem żegna mnie Christchurch tego sobotniego wieczoru.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz