Kartka z Podróży - bo świat jest piękny.

25 października 2014

Wór transportowy na plecy i w drogę (Pik Lenina 2014, cz. 1)

I tak już 8 lipca pod wieczór po kilkunastu godzinach w samolocie oraz prawie tak samo długim czasie w taksówce z Biszkeku docieramy do Oszu, ostatniego przyczółka cywilizacji. Tutaj jesteśmy w stanie zakupić ostatnie drobnostki z listy brakujących rzeczy. Warto jednak pamiętać, że trudno tutaj o sprzęt do kwalifikowanej turystyki górskiej, a o gazie do kuchenki można nawet zapomnieć. Zatrzymujemy się na noc w hotelu tuż obok postoju taksówek. Na szczęście po całym dniu w samochodzie nie muszę za długo dźwigać wora transportowego z całym ekwipunkiem przez ciemne uliczki tego na pozór nieprzychylnego turyście miasta. To już ostatnie miejsce przed wyjazdem w góry, gdzie jesteśmy w stanie nacieszyć się zdobyczami współczesnej cywilizacji jak klimatyzacja, ciepły prysznic, Internet bezprzewodowy, czy telewizja satelitarna z rosyjską muzyką disco.

Na trasie nie problem jest znaleźć kwalifikowane punkty gastronomiczne. Nawet nie zdawałem sobie sprawy ile można wypić takich małych miseczek herbaty na raz. W tle znajduje się dopiero co wybudowana z białej cegły masarnia.

Niezależenie od szerokości geograficznej ciepłe manty prosto z wody smakują rewelacyjnie. Nie wiesz, co zamówić? Zamów podwójną porcję mantów.

Nie ma co zwlekać. Już następnego dnia z samego rana opuszczamy dostatek wszystkiego i komfort, jakie oferowało nam miasto Osz i ruszamy w góry. Zanim jednak trafimy na Ługową Polanę, gdzie rozpocznie się nasza wędrówka na szczyt, musimy spędzić jeszcze kilka godzin w taksówce lawirując niczym łyżwiarz figurowy na lodzie po krętych górskich drogach na wysokości dochodzącej nawet do 3200-3400m n.p.m. Zarówno dosłownie jak i w przenośni droga nie jest prosta, kierowca po drodze zabiera jakiegoś znajomego a także cały bagażnik najpotrzebniejszych rzeczy jak platonik czereśni, baniak lekko fermentujących już wiśni i wiele innych gratów, o które nawet nie śmiałem zapytać.

Na trasie takie miejsca nie są rzadkością. Warto pamiętać, że Kirgistan jest domem przepysznych i dojrzałych arbuzów oraz melonów. Wielkim przeoczeniem jest nie skosztować tych owoców bezpośrednio od producenta. (fot. Jakub Szczerba)

Przed wyruszeniem w góry należy się treściwie posilić. Czas w Oszu spędzamy na wysublimowanej gastroturystyce oraz akumulowaniu mocy. (fot. Jakub Szczerba)

Podróżując taksówką po Kirgizji należy już na wstępie się przyzwyczaić, że umówiona wcześniej cena za przejazd z pewnością nie jest ceną ostateczną, że oprócz nas w umówionym miejscu wyjazdu stawi też się bliżej nieokreślona grupa interesantów chcących po kosztach przewieźć swoje graty, żony, dzieci, teściowe i kto wie jeszcze co. W końcu to my, turyści z dolarami, pokrywamy koszty związane z paliwem i amortyzacją pojazdu. Na szczęście większość wiezionych przez nas drobiazgów trafia do lokalnego szpitala w miejscowości Sary-Tasz (rus. Сары-Таш).

Najwyraźniej w Kirgizji wszyscy ludzie są zdrowi lub leczą się w domach, bo szpital świeci pustkami. W przypadku jakichkolwiek problemów zdrowotnych nie jest tak daleko z Polany Ługowej do Sary-Tasz. W takim szpitalu tuż u podnóża Gór Pamir aż przyjemnie oddać się w ręce młodych lekarzy płci żeńskiej i pielęgniarek. (fot. Jakub Szczerba)

Spis treści:
  1. Wór transportowy na plecy i w drogę (link)
  2. Cebulowa dieta (link)
  3. Pierwsze próby aklimatyzacji (link)
  4. I w górę, i w dół, i w górę… (link)
  5. Załamanie pogody (link)
  6. Wyniszczająca wysokość (link)
  7. Najdłuższy dzień w życiu (link)
  8. Powrót do cywilizacji (link)

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz