Czas zwalnia. A piasek parzy w stopy. Za dnia szukasz cienia, nocą ciągniesz do baru. Bez wątpienia mają w sobie jakiś magiczny urok - Wyspy Szczęśliwe, które nie istnieją na mapach ani globusach. Trzeba ich poszukać samemu.
Perhentian znaczy "Stop"
Garść batonów na drogę, ręcznik albo sarong, bielizna i kiecka na zmianę, kąpielówki, filtr słoneczny no i oczywiście aparat fotograficzny. I jeszcze ciepły sweter do autobusu, bo zimno jak w chłodni. Po 8h jazdy rejsowym autobusem z Kuala Lumpur do Jerteh przesiadka w taksówkę i jesteśmy w porcie. Do świtu jeszcze co najmniej dwie godziny, więc obsiadamy uśpiony kompleks handlowy na przystani i niecierpliwie spoglądamy na zegarki. W końcu z pobliskiego meczetu dochodzi adhan - wezwanie do pierwszej modlitwy i przystań ożywa. Turyści skryci do tej pory gdzieś po kątach tłoczą się pod zakratowanym wejściem na pomost niczym zombie. Kto pierwszy ten lepszy. W końcu ładujemy się do promu typu speed boat, który chwilę później pruje fale w kierunku położonej 20 km od wybrzeża maleńkiej Pulau Kecil - jednej z grupy wysp Perhentian. Około pół godziny później moje stopy dotykają miękkiego piasku Long Beach. Jestem w raju, tu jest mój "stop". Czas się zatrzymuje, rozciąga, wlecze i przesypuje ziarnko po ziarnku z plażowego piasku.
 |
Long Beach - Pulau Kecil |