Kartka z Podróży - bo świat jest piękny.

27 marca 2011

Oposy - futrzasta "zmora" Nowozelandczyków

Zanim po raz pierwszy rozbiłam namiot na Nowej Zelandii, musiałam wiedzieć, z czym przyjdzie mi się zetknąć na łonie natury. Czy przypadkiem w parkach narodowych nie występują zwierzęta drapieżne, jadowite, lub... chociażby złośliwie podkradające się nocą do namiotu, aby pozbawić nas jedzenia. Odetchnęłam z wielką ulgą, na wieść, że jedynym dużym ssakiem, który wchodzi w interakcje z człowiekiem jest opos - torbacz z rodziny pałankowatych (brushtail possum, dziwacznie tłumaczony na polski jako pałatka kuzu). Z oposem pierwszy raz zetknęliśmy się na... asfalcie. A wszystko zaczęło się od futra.

Oposy sprowadzono na Nową Zelandię z Australii dla przemysłu futrzarskiego w XIX wieku. Bardzo szybko okazało się, że introdukcja tego ssaka przyniosła więcej strat niż zysków. Opos w znacznym stopniu naruszył ekosystem rodzimych gatunków ptaków. Otóż przysmakiem oposów są młode pędy drzew, które z kolei są naturalnym środowiskiem dla ptaków - często endemitów. Błyskawiczny rozrost populacji spowodowany brakiem naturalnych wrogów przyczynił się do degradacji drzew, takich jak buk południowy (występuje tylko na Półkuli Południowej). Ponadto oposy zaczęły wzbogacać swoją dietę w jaja. Problem zaczął dotykać nie tylko dzikich zwierząt zamieszkujących wspólną niszę ekologiczną. Okazało się, że oposy stanowią również zagrożenie dla zwierząt hodowlanych (owce, bydło) przenosząc choroby.


Długo nie mogłam zrozumieć, dlaczego za ten błąd człowieka musi zapłacić zwierzę. Bo dobry opos to martwy opos. Kto raz zobaczył go na żywo jak niezręcznie gramoli się po drzewie, a światło czołówki odbija się w jego wielkich oczach, ten nie pozostanie obojętny na losy oposa na Nowej Zelandii. A los okazał się okrutny. W 1940 roku oficjalnie wypowiedziano oposom wojnę. Rząd wydał miliony dolarów na to, by pozbyć się zwierzęcia, które sto lat temu sprowadził. Opos traktowany jest tu jako szkodnik, którego tępienie jest obowiązkiem każdego szanowanego obywatela poprzez: odstrzał, wyrafinowane pułapki, czy też najgorsze... zabawy na drodze w "przejedź oposa".

Dziwny jest stosunek Nowozelandczyków do futrzaka. Z jednej strony wykorzystanie oposa w przemyśle futrzarskim jest nadal praktykowane. Ze skóry wytwarza się kosztowne rękawiczki do gry w golfa. Futro miesza się z wełną merynosów i produkuje odzież, która też wcale nie jest najtańsza. Nie wspomnę o futrzanych dodatkach, czapkach czy chociażby zwyczajnie sprzedawanych futrach po 40 NZ dol za sztukę - trochę drogo jak na szkodnika, to tak jakby w Polsce sprzedawać futro z dachowca za 80 PLN. Ponadto mięso oposa eksportuje się do Malezji, na Taiwan czy też do Chin, gdzie uchodzi za przysmak słynny pod nazwą "kiwi bear".

Z drugiej strony opos ma status szkodnika, obok szczura, fretki, kuny czy łasicy (nota bene także sprowadzonych dla futer). Podróżując po nowozelandzkich drogach trzeba przywyknąć do widoku rozjechanego zwierzęcia, nawet na nieutwardzonych, rzadko uczęszczanych drogach. Ba! nawet na ścieżce konnej w górach zdarza się, że opos ginie pod kołami quada! Są tacy, którzy widząc zwierzę przekraczające jezdnię celowo kierują auto w jego stronę - w wiadomym celu. Maksyma "dobry opos to martwy opos" obowiązuje. Słyszałam też o incydencie w pewnej szkole podstawowej. Dzieci bawiły się w rzut oposem, co prawda martwym, ale jednak! Na szczęście incydent ten spotkał się z ostrą krytyką, co nie zmienia faktu, że opos to szkodnik, którego należy tępić.

Jeśli wizerunek owcy czy kiwi to dobry motyw na maskotkę, to oposa w biznesie pamiątkarskim przedstawia się jako figurkę rozjechaną kołami samochodu ze śladami opon odciśniętych na ciele. Chcielibyście mieć w domu figurkę dwóch kopulujących oposów rozjechanych na ulicy z podpisem "double strike"?

(źródło: bleacherreport)
Największy szok przeżywają australijscy goście, ponieważ na ich kontynencie opos jest gatunkiem chronionym. Mnie najbardziej dziwi ufność tego zwierzęcia w stosunku do ludzi. Na naszym pierwszym biwaku oposy balansowały na gałęziach tuż nad naszymi głowami, nie stremowane nawet światłem latarki. Drugie spotkanie z oposami było mniej przyjemne. Ostatnio zdarzyło nam się nocować nad jeziorem w pobliżu krzaczastych zarośli. Jako że opos jest zwierzęciem nocnym, nasz sen wielokrotnie zakłócał bardzo hałaśliwy (w dodatku zdenerwowany) opos. Warto tu napomknąć, że ssak ten potrafi wydać 25 różnych dźwięków, i wierzcie lub nie, nie brzmią one jak kołysanka. W kluczowym momencie szarżujący opos otarł się o nasz namiot. Na tym kończą się nasze bliskie spotkania z tym torbaczem.

Nowozelandczycy nauczeni swoim błędem sprzed lat dzisiaj ze szczególną troską dbają aby delikatny ekosystem wyspy nie został naruszony ponownie. Specjalny odział służb celnych bada bagaże przyjezdnych. Wszelkie wyposażenie turystyczne jak namiot, czy buty trekingowe muszą być odkażone, aby wykluczyć rozprzestrzenienie obcych gatunków roślin czy mikroorganizmów. Szkoda, że człowiek uczy się na błędach, za które tak trudno jest zapłacić, a ofiarami są bezbronne zwierzęta.

Czyż nie jest uroczy? 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz