Piku Lenina nigdzie ni ma... |
Dnia 26 lipca 2014 roku samodzielnie zorganizowana wyprawa w składzie Łukasz Kocewiak i Jakub Szczerba kończy się pełnym sukcesem. Celem było zdobycie w stylu alpejskim jednego ze szczytów w górach Pamir mierzącego ponad 7000 metrów wysokości. Mowa tutaj o Piku Lenina (7134m n.p.m), który znajduje się na pograniczu Kirgizji i Tadżykistanu. Sam szczyt, dla niektórych niefortunnie, nosi nazwę jednego z twórców komunizmu. Od 2006 po stronie tadżyckiej na szczyt oficjalnie się mówi Qullai Abuali ibni Sino. Wydaje się jednak, że w Kirgizji raczej szybko go nie przemianują, gdyż współpraca tego kraju z dawnego bloku wschodniego z Rosją z roku na rok coraz bardziej się zacieśnia.
Po wielu miesiącach przygotowań, planowania i walki z kontuzjami udaje się mi dotrzeć do Kirgizji i wejść na mój pierwszy siedmiotysięcznik. Tak właśnie i z pewnością jest to osiągnięcie, które warto nosić w pamięci szczególnie, że wiązało się wieloma poświęceniami i przeżyciami, które nawet z perspektywy czasu przyprawiają o gęsią skórkę. Samo dojście do skutku wyprawy przez pewien czas stało pod wielkim znakiem zapytania głównie ze względu na dotkliwy wypadek na początku roku, po którym regeneracja zajmowała znacznie więcej czasu, niż z początku mogło się wydawać. Na szczęście głowę udało się dobrze zszyć, kark wzmocnić, a spuchniętą kostkę rozmasować.
W najbliższym czasie na blogu pojawią się kolejne części opisu wyprawy:
- Wór transportowy na plecy i w drogę (link)
- Cebulowa dieta (link)
- Pierwsze próby aklimatyzacji (link)
- I w górę, i w dół, i w górę… (link)
- Załamanie pogody (link)
- Wyniszczająca wysokość (link)
- Najdłuższy dzień w życiu (link)
- Powrót do cywilizacji (link)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz